PorMarHis 2025 – część 3

Część III

Ar-Raszidijja to piękne miasto na południu Maroko. Moi kompani uparli się na nocleg w hotelu z basenem, bo przecież są wakacje, więc musi być basen. Oczywiście potem żaden z nich nie zamoczył nawet palca w tej atrakcji. No cóż. Tak to już jest, jak podróżujesz z księżniczkami 😉


Jak pisałem już w poprzednim wpisie udaliśmy się na kolację. Niestety tym razem nie trafiliśmy na nic specjalnie ciekawego, gdyż hotel znajdował się na peryferiach miasta. Zjedliśmy po jakże amerykańskim burgerze z frytkami, popijawszy wodą. Za samo pytanie o piwo kelner patrzył na nas, jak na …. Byliśmy przygotowani i na taką okoliczność, więc po powrocie zasiedliśmy nad tym pięknym basenem, by wymienić wrażenia z kolejnego dnia podróży, pośmiać się oraz zaplanować trasę na kolejny dzień. Raczyliśmy się zapasami zabranymi z domu, więc było wesoło. Ciekawe było to, że prócz nas i jednej osoby z obsługi siedzącej na recepcji byliśmy sami. Nikomu zatem nie przeszkadzały wybuchające salwy śmiechu po usłyszeniu kolejnego dowcipu.

Rano, po standardowym śniadaniu dosiedliśmy maszyn, by w dalszym ciągu pokonywać afrykańskie drogi. Pojechaliśmy na południe w stronę Arfudu, by później odbić na zachód. Wszelkimi zmysłami chłonąłem Afrykę. Tę prawdziwą. Bez turystów, gdzie pokonywaliśmy kolejne kilometry nie napotkawszy żywej duszy, ani człowieka, ani zwierzęcia. Była tylko droga, pustynia i ja! Oszałamiająco ożywcze uczucie wolności oraz beztroski. Podróżując w taki sposób człowiek ma czas na podziwianie cudów, jakimi są przyroda, przepiękne krajobrazy nowo poznawanego kontynentu. Ma się wtedy również czas dla siebie. Na przemyślenia. Można się zastanowić nad życiem, ale nie tylko. Niby jedziesz w grupie, lecz na motocyklu jesteś sam. Do czasu postoju jest tylko droga, świat i ja! Mijaliśmy i pokonywaliśmy kilka razy rzeki, zarówno te suche niczym pieprz, czekające, by w okresie pory deszczowej ponownie ich koryta wypełniły się życiodajną wodą, jak i te, których nurt próbował zabrać nas i nasze motocykle ze sobą.


Tak. Wiem doskonale, że zdjęcia nie oddają nawet w małym stopniu ani piękna tego, którego miałem przyjemność doświadczyć, ani tego jak to faktycznie wyglądało w rzeczywistości. Fotografie to tylko mała namiastka cudowności świata, lecz pozwala się choć odrobinę tym wszystkim podzielić z Wami Moi Drodzy. Więcej zdjęć w galerii. Zapraszam!


Jechaliśmy uparcie naprzód pokonując kolejne przeszkody, jakie stały nam na drodze. Walcząc z koszmarnym upałem oraz własnymi słabościami, ale cóż. To co przeżyłem, warte było tego. W pewnym momencie musieliśmy zawrócić, gdyż z bólem serca stwierdziliśmy, że kolejnej przeszkody nie damy rady pokonać. Droga prowadziła przez kolejną rzekę przelewającą się przez szosę. Głębokość sięgała dobrze ponad metr, co udało nam się oszacować, gdy ów przeszkodę pokonywała lokalna ciężarówka. O ile my, na motocyklach turystycznych mogliśmy się jeszcze pokusić o przeprawę, to już część ekipy jadąca na Harley-ach nie dałaby rady ze względu na ograniczenia sprzętu. Zawróciliśmy więc, by pojechać inną drogą.

Zwiedziłem już całkiem spory kawałek świata na motocyklu i zaiste prawdą jest powiedzenie, które mówi, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Z każdym pokonanym kilometrem. Z każda odwiedzoną miejscowością pragnę więcej i więcej. Widziałem już sporo, ale nadal jest wiele rzeczy, które mnie Zaskakują, zachwycają, lecz również przerażają, jak chociażby to w jakich warunkach w XXI wieku żyją ludzie.


To wbrew pozorom nie jest porzucona ruina na pustyni, lecz miejsce gdzie ktoś cały czas mieszka. Bez prądu, wody, zapewne wychodka. A nasz kochana młodzież wpada w panikę, jak na ich smartfonie poziom naładowania baterii spada poniżej 20 %. O miejscu, gdzie nie ma zasięgu i dostępu do internetu nawet nie wspominając.


Na obiad zatrzymaliśmy się w niepozornym lokalu tuż przy drodze. Gdyby nie ta reklama byśmy nawet nie zauważyli, że można tu coś zjeść. Jak się okazało, restauracja była prowadzona przez kobietę, co tutaj jest niesamowitą rzadkością. Dzielna niewiasta również sama przygotowywała posiłki, które trzeba przyznać, były doskonałe.

To akurat moja porcja. Nie wiem jak się to danie nazywa, lecz mogę Wam powiedzieć, że było niesamowicie smaczne. Przygotowane w tradycyjnym naczyniu – Tagine –pieczone mięso z jajkiem. Do tego oczywiście oliwki, oliwa oraz chleb w postaci placka.

Tuż obok wprost z samochodu mężczyzna sprzedawał granaty. Jerzyk nabył jeden i obrał. Powiem szczerze, że zawze uważałem granaty za przereklamowane. Cierpkie, duzo roboty z obieraniem, a smak szału nie robił, mówiąc oględnie. Myliłem się. Po raz kolejny miałem okazję się przekonać, że takie owoce, czy wążywa należy jeść tylko tam, gdzie one rosną, a nie przywożone hurtem do europejskich sklepów z plantacji. Ten owoc był doskonale słodki, soczysty, smakowity iw nicczym nie przypominał swojej nędznej imitacji ze sklepowych półek.

Najedliśmy się i po wypiciu cudownie mocnej kawy pożegnaliśmy się z przesympatyczną właścicielką, by pojechać tym razem w poszukiwaniu wody ognistej na wieczór. Tak jak nie było z tym większego problemu na północy, gdzie bywają turyści, to tutaj nie było już tak kolorowo. Z pomocą oczywiści przyszła technologia. Po zapytaniu googla, otrzymaliśmy namiary na sklep, gdzie mogliśmy dokonać zakupów.

Hahahaha. Kraj muzułmański, gdzie alkohol jest oficjalnie zakazany, nie oszczędził nam niespodzianek. Pierwsza lokalizacja, okazała się fiaskiem. Lokal zamknięty, by nie rzec zabity dechami. Spoko. Jedziemy dalej. Druga miejscówka i powtórka z rozrywki. Po przejechaniu z goła osiemdziesięciu kilometrów dotarliśmy do miejscowości Tinghir. Tam faktycznie był poszukiwany przez nas sklep. Przejechaliśmy obok kilka razy, nim w reszcie zaparkowaliśmy motocykle i kontynuowaliśmy tropienie pieszo. Udało się. Lokal był delikatnie mówiąc zakamuflowany. No cóż. Lokalne zwyczaje. Autochtoni, który robili tu zakupy sprawiali wrażenie wystraszonych. Każdy miał dokładnie przygotowaną odliczoną kwotę i po dokonaniu wymiany gotówka – towar szybko znikał z pola widzenia. Każda butelka była pakowana osobno w czarną, nieprzezroczystą fizelinową torbę, tak by Allah nie widział. Wykorzystaliśmy je później, jako świetne opakowanie na brudną bieliznę.


Ze względu na piękno miasteczka postanowiliśmy zatrzymać się tu na noc. Właściciel hotelu był tak miły, że udostępnił nam przygotowywaną dopiero do użytkowania część obiektu, jako garaż, abyśmy nie musieli się martwić o bezpieczeństwo naszych motocykli nocą.
Ze względu na piękno miasteczka postanowiliśmy zatrzymać się tu na noc. Właściciel hotelu był tak miły, że udostępnił nam przygotowywaną dopiero do użytkowania część obiektu, jako garaż, abyśmy nie musieli się martwić o bezpieczeństwo naszych motocykli nocą.

Cdn.

W kolejnej części Atlas Wysoki, Marakesz oraz Casablanca 😉

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top