PorMarHis 2025 – część 4

Część IV

Jesteśmy już w Afryce kilka dni, a ten ląd cały czas nas zachwyca tak samo jak pierwszego dnia. Przejechaliśmy kawał świata i z uśmiechem na ustach podążamy dalej, kontynuując podróż. Nie będę Was zanudzał opisami śniadania, które jak już wcześniej wspomniałem jest w Maroko nudne jak flaki z olejem i trudno facetowi się tym najeść, co nie zmienia faktu, że jest całkiem smaczne. A najlepsza w tym posiłku jest kawa. Jakąż genialną kawę robią na czarnym lądzie. Siedzę sobie teraz przelewając na przysłowiowy papier wspomnienia z tej wyprawy. Popijam oczywiście kawę, gdyż jestem wielkim fanem tego napoju, lecz smakowi tak daleko do tego marokańskiego, jaka dzieli mnie odległość w kilometrach od Marakeszu.

Wjeżdżamy w góry. Atlas Wysoki, a im wyżej tym bardziej spada temperatura. Jak na pustyni jest ponad czterdzieści stopni w cieniu, to tu jest już około piętnastu. Mały postój na poprawienie i uzupełnienie garderoby, a tu niespodzianka. Wielbłądy i niesamowicie sympatyczni tubylcy. Michael dał się przebrać za Merlina rodem z powieści o Robin Hoodzie. Widzieliście jegomościa na zdjęciu tytułowym ego wpisu. Zrobiliśmy kilka fotek, kupiliśmy berberyjskie chusty, pogadaliśmy i ruszyliśmy dalej.

Minęliśmy kilka razy nie niepokojeni przez mundurowych kontrole drogowe, które są tutaj stałym elementem krajobrazu. Jest do ich przeprowadzania powołana osobna formacja o nazwie Gandarmerie Royale, czyli Narodowa Siła Żandarmerii Maroka. Jest odpowiedzialna za publiczny porządek i bezpieczeństwo. Nigdy nas nie zatrzymali do kontroli, zapewne dlatego że mieliśmy kaski i nasze (wybaczcie koledzy) zakazane gęby nie rzucały się w oczy 😉

Krótki postój w przepięknej małej mieścinie na małe zakupy (czarne mydło) oraz wrzucenie czegoś na ząb.

Nie dałem rady, zresztą jak zawsze bezczynnie siedzieć popijając kawę, więc pomaszerowałem zobaczyć okolicę i zrobić kilka fotek. Te czerwone skały są tak urokliwe, że na zawsze pozostaną w moim sercu i umyśle, jako przepiękne wspomnienie Maroka.

Zdobyliśmy jeden z najwyższych szczytów w Marokańskim Atlasie, czyli Col Du Tichka na wysokości bagatela 2260 m n.p.m. i to na motocyklach. Tu temperatura spadła poniżej dziesięciu stopni, co wyraźnie się już odczuwało, nie wspominając o silnym wietrze. Dyskomfort termiczny jednak rekompensowały fenomenalne wręcz agrafki, skurwysyny i cała masa innych szybkich oraz wolnych zakrętów. Innymi słowy jedna z tras, jakie kochają motocykliści, gdyż gwarantuje świetną zabawę i możliwość mocnego składania się w zakrętach. A to właśnie prócz widoków, smaków jest kwintesencją, każdej wyprawy motocyklowej.

Pod wieczór udało nam się dotrzeć do osławionego Marakeszu i musze przyznać, że zasłużył na swoją opinię. Miasto jest cudowne. Pomimo ogromnej ilości turystów, czego paradoksalnie nie jestem zwolennikiem i wolę miejsca, gdzie mało kto dociera, ale Marakesz zrobił na mnie wrażenie.

Oczywiście musi paść pytanie, co najbardziej mi się tu podobało. Niniejszym śpieszę z odpowiedzią. Otóż w tej krainie cudów urzekł mnie nocny targ. Wybraliśmy się z Jerzykiem, którego z tego miejsca bardzo pozdrawiam na nocny spacer po mieście, chociaż po obfitej kolacji nie bardzo chciało nam się maszerować. Szybko jednak zmieniliśmy zdanie i chłonęliśmy miasto wszystkimi zmysłami. Trochę przypadkiem zawędrowaliśmy na nocne targowisko, które okazało się praktycznie miastem w mieście. Mamiło ferią barw, świateł, dźwięków, zapachów.

Zaciekawieni mnogością ludzi oraz dochodzącymi do głównej ulicy dźwiękami chciało by się rzec muzyki, lecz byłoby to niezgodne z prawdą. To był raczej tumult wznoszony przez tłum. Im bliżej byliśmy tego skupiska ludzi tym łatwiej było nam wyłapywać poszczególne rodzaje dźwięków. Weszliśmy na rozległy plac pełen ludzi, dźwięków i życia. Prócz rozmów i nawoływań ulicznych sprzedawców były co kilka kroków zbite grupki, zgromadzone wokół ulicznych grajków. Jedni grali na lokalnych instrumentach, inni na gitarach, fletach, bębnach zarówno prawdziwych, jak i kubłach po farbie adaptowanych na te instrumenty. Dopiero stojąc blisko można było się wsłuchać w dźwięki wydobywane przez konkretnego muzyka, lub grupkę muzyków, bo robiąc dwa kroki w bok już słyszało się inny rodzaj muzyki. Stanąwszy na środku placu słyszało się jedną wielką kakofonię, co miało w tym miejscu niezaprzeczalny urok i składało się na magię tego miejsca. Dookoła stragany kuszące świeżymi owocami, bakaliami, sokami i czego tylko dusza zapragnie.

Takie atrakcje na powiedzmy przedmieściach, gdyż idąc dalej wkraczało się w strefę lokalnych, maleńkich restauracyjek, które oferowały kulinarne cuda do spożycia pod gołym niebem. Zaraz do nich wrócimy, gdyż z Jerzykiem poszliśmy dalej, aby błądzić pomiędzy straganami oraz sklepikami oferującymi niemal wszystko. Począwszy pod magnesów na lodówkę, przez czapki, koszulki dla turystów, po lokalną odzież, chusty, arafatki, biżuterię złotą, pełną szlachetnych kamieni. Nie zabrakło również oszałamiająco pięknych wyrobów rękodzielniczych i tu zgodnie przyznaliśmy, że na szczęście przyjechaliśmy motocyklami i nie mamy miejsca w bagażu, żeby kupić co nam wpadnie w oko. W kolejnym zaułku mydła, perfumy i inne cuda dla podkreślenia niewieściej urody.

Zrobiwszy małe zakupy dla rodziny oraz najbliższych przyjaciół powróciliśmy do strefy restauracyjnej, gdzie kuszeni ciekawością świata zamówiliśmy oraz skosztowaliśmy pieczona głowę owcy.

Musze przyznać, że była zaskakująco smaczna, ale również syta. Nie udało nam się w dwóch pokonać jednej porcji. Na szczęście do posiłku podawano gorący i bardzo słodki napar z mięty, gdyż bez tego ciężko byłoby pokonać taką ilość tłuszczu.

W takich miejscach trzeba uważać o co się pyta, gdyż zainteresowało mnie coś, co leżało obok głów. Zostałem poinformowany przez kucharza, że to wymię owcy i nim zdążyłem się zorientować już pokrojona porcja wylądowała na naszym stole. Głowa dużo smaczniejsza 😉

Po obfitym posiłku ciężko było się podnieść z miejsca. Na szczęście mieliśmy do hotelu kilka dobrych kilometrów, więc spacer pozwolił ułożyć się strawie w naszych żołądkach.

Nazajutrz ruszyliśmy w kierunku miasta o nazwie Casablanca. Po wrażeniach i frajdzie pokonywania zakrętów na górskich szlakach, droga zdawała się być nudna, lecz piękne widoki rekompensowały brak zabawy na zakrętach.

Jak to mówią – Podróże kształcą – więc i ja starałem się poznać lokalny język, ale muszę przyznać się ze wstydem, że poległem w przedbiegach.

W mieście odwiedziliśmy zarówno salon Harley’a Dawdisona, jak i CF Moto. Niestety nie mieli koszulek w moim rozmiarze, więc wypiliśmy kawę prowadząc miłą konwersację z właścicielem salonu.

Przebijanie się przez zatłoczone ulice w tym wielkim mieście nawet motocyklem stanowiło wyzwanie, tym bardziej gdy siedzisz na gorącym silniku, który podgrzewa atmosferę, jakby lejący się żar z nieba nie wystarczał.

Na kolację zajrzeliśmy do chińskiej knajpki i co już zapewne mieliście okazję zobaczyć na filmiku, który umieściłem na swoim FB, zostaliśmy poczęstowani naszym rodzimym piwem o nazwie Łomża. Muszę przyznać, że sytuacja rozbawiła nas do łez.

Od rana zwiedzanie miasta i jego najpiękniejszych oraz najbardziej znanych miejsc, takich jak plaża z filmu, który był kręcony w całości w USA. Niemniej jednak nie mogliśmy nie zajrzeć do osławionego portu.


Nie zatrzymać się przy Meczecie Hassana II.


Czy wreszcie na plaży, która przypominała momentami krajobraz z innej planety.


Noc spędziliśmy w małej mieścinie zwanej Moulay. Miejscówka nad samym morzem o nazwie Willa Nora zachęcała samą nazwą, ale tak na serio widok z tarasu rekompensował trudy podróży.

I tym pięknym akcentem zakończę tą część, mając nadzieję, że jeszcze Was nie zanudziłem i zajrzycie z przyjemnością do kolejnego wpisu. Będzie to już ostatnia relacja w tej podróży. Po więcej zdjęć i filmików zapraszam do galerii oraz na mojego FB, gdzie na bieżąco z podróży prowadziłem relację.

Do następnego Moi Drodzy i nie zapominajcie zaglądać do moich książek oraz polecać ich przyjaciołom i znajomym, aby mogli zanurzyć się w historiach i światach przeze mnie stworzonych.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top