PorMarHis 2025 – część 5 – Ostatnia

Część V

Minął tydzień w Maroko i nawet nie wiem kiedy ten czas uciekł. Jak to mówią – na przyjemnościach czas szybko płynie – i nie da się z tym powiedzeniem nie zgodzić. Do później nocy siedzieliśmy na tarasie przy samej plaży. Po sutej kolacji cieszyliśmy się pięknym widokiem, dopóki nie zapadł zmierzch. Później czas nam upływał na rozmowach przy akompaniamencie szumu falującej wody.


Poranek nas przywitał lekką mżawką. Niebo było zasnute chmurami, co nie wprawiało nikogo w dobry nastrój. Lecz taki jest los podróżującego motocyklisty. Zjedliśmy śniadanie. Wypiliśmy kawę i wyruszyliśmy w dalszą podróż. Tym razem w planie był Tanger i Ceuta. Aura jakby uradowana widokiem kilku motocyklistów jadących w kolumnie poprawiła się po pokonaniu raptem kilku kilometrów, rozpieszczając nas ponownie pełnym słońcem oraz wysoką temperaturą.


Pokonywaliśmy kolejne łagodne i długie zakręty, jak i moje ukochane agrafki. Długie proste, które pozwalały na rozglądanie się do woli i chłonięcie Afryki całym sobą. Na wczesny obiad dojechaliśmy do Ceuty. Wreszcie była okazja pozwiedzać to przepiękne miasto, które urzeka na każdym kroku, a to jakąś rzeźbą, a to przepięknym budynkiem w stylu kolonialnym, o bujnej roślinności nie wspominając.


I chociaż bardzo kusi, aby pokazać Wam Moi Drodzy w tym właśnie miejscu całą serię zdjęć, które miałem przyjemność zrobić w tym cudownym mieście, lecz zmuszony jestem Was odesłać do galerii https://motopisarz.pl/galeria/pormarhis-2025-gal/ , gdzie one są. Z trudem ograniczam się do raptem trzech, które uwielbiam.


Sami przyznajcie, czy widok takiej budowli nie cieszy oka, w przeciwieństwie do większości maszkaronów, które nas otaczają w przestrzeni miejskiej każdego dnia?


Przeprawiliśmy się promem ponownie do Europy do Algeciras, skąd skierowaliśmy się wprost do Wielkiej Brytanii. Brzmi niewiarygodnie, lecz jest to prawda. Kolejny przystanek to Gibraltar, który nadal jest częścią terytorium pozostającym pod panowaniem Wielkiej Brytanii. Taki relikt przeszłości po czasach kolonialnych. Śliczne miasteczko, lecz zaparkowanie nawet motocykla jest praktycznie niemożliwe. Co było dla mnie osobiście gigantycznym wręcz zaskoczeniem, to oznaczenie miejsc parkingowych wyłącznie dla samochodów.


Zaparkowanie jednośladu w takim miejscu jest równoznaczne z mandatem. Szok! Działa to również w drugą stronę, czyli parking tylko dla motocykli. Udało nam się znaleźć parking po słynna Kolejka górską na Rock. Pomimo mgły nie odmówiłem sobie wjazdu na górę, aby zobaczyć słynne małpy. Jest to jedyne miejsce w Europie, gdzie wolno żyją dzikie małpy. Na szczycie mgła jak mleko, więc o podziwianiu widoków można było zapomnieć. Małp tez tylko kilka, jak na lekarstwo. Zapewne z powodu pogody, ale co tam. Atrakcja zaliczona 😉


Szybka pizza i jedziemy dalej. Teraz na słynny Europa Piont. To miejscówka oblegana przez turystów, ale głupio byłoby nie zajrzeć do miejsca, w którym jak mówi historia zginął gen. Sikorski.


Jak na wędrowców przystało po obejrzeniu tego co było warte zobaczenia pojechaliśmy dalej. Kolejny przystanek Tarifa.


Jest to wysunięte najbardziej na południe miejsce Europy. Stąd widać gołym okiem Afrykę. Poza tym fascynujące jest to, że w tym miejscu przebiega granica pomiędzy Oceanem Atlantyckim, a Morzem Śródziemnym. Niesamowite jest uczucie, gdy się stoi dosłownie na tej granicy.


Jest to również miejsce uwielbiane wręcz przez surferów, którzy zjeżdżają się z całej Europy i nie tylko, aby móc cieszyć się swoim hobby. Nie da się ukryć, że miasto jest nastawione na taką właśnie aktywność turystyczną, ułatwiając na każdym niemal kroku surferom spędzanie czasu w tym miejscu. Dla lubiących inna aktywność lub pragnących po prostu odpocząć czeka również ogrom atrakcji. Bardzo nas rozbawił fakt, że można tu zjeść całkiem smacznie, a przede wszystkim taniej niż w Polsce. Różnica w rachunku mniej więcej o połowę, abyście nie myśleli, że wspominam o dziesięciu groszach.


Piękna zabudowa cieszy oko, a ogrom knajpek ulokowanych w labiryncie uliczek daje możliwość fajnej zabawy. Niesamowita czystość również rzuca się w oczy.

Nie będę ściemniał. Zabalowaliśmy. Było wesoło, ale przecież o to chodzi, aby na urlopie się pobawić 😉

Nowy dzień, nowe możliwości, a dla mnie jak zawsze nowa trasa i nowe miejsca do poznania. Tegoż poranka wybraliśmy kierunek zachód i dojechaliśmy do …

Tu doznaliśmy szoku i co tu ukrywać wk…. Wjechaliśmy do Portugalii przed południem, a tam klimat jak z apokalipsy. Nie, niebyło zniszczonych budynków, porzuconych przy drogach wraków pojazdów, ani trupów na ulicach. Życia jednak nie było widać. Siesta! I wszystko jasne, ale tylko dla tubylców. Wszystko otwarte i zamknięte jednocześnie. Teraz myślicie, że bredzę, albo piszę pod wpływem jakichś środków odurzających. Uspokajam Was Moi Drodzy, że tak nie jest. Restauracje są otwarte, ale nic nie zamówisz, bo jest siesta. Nawet kawy nie da rady, bo … Opcjonalnie piwo. Dla nas niezrozumiałe. Być w pracy, ale dla zasady nie zrobić nawet kawy, chociaż nie ma się nic innego do roboty, poza siedzeniem i gapieniem się w telefon lub ścianę. Nie zrobi i koniec! Masakra! Zlitowała się wreszcie widząc nasze miny i w drodze wyjątku przygotowała nam tosty, ale o kawie zapomnij! Nie umierałem już z głodu, więc można było coś zobaczyć. Ekipa na plażę. To nie moja bajka, więc wsiadłem na motocykl i rozpocząłem zwiedzanie okolicy.

Zajrzałem na zamek Castro Marim i byłem jedynym zwiedzającym. Niesamowite wrażenie móc wszędzie zajrzeć w ciszy i poczuć niemal dosłownie ducha tamtych czasów.


Z murów, na które mogłem się wspiąć niepokojony przez nikogo miałem wspaniały widok na panoramę miasta oraz widoczna na zdjęciu druga część zamku. Pokręciłem się jeszcze po okolicy podziwiając między innymi cuda rezerwatu przyrody o ciekawej nazwie Vila Real de Santo Antonio Marsh Natural Reserve. Wieczorem spotkaliśmy siew miejscowości Monte Gordo na południu Portugalii. Było śmiesznie, gdyż miejscówka przypominała bardzo nasz, lokalny, wszystkim znany Ciechocinek. Miejscówka wypoczynku emerytów, lecz kolację udało nam się zjeść zacną.


Spacer do hotelu po takiej uczcie był wręcz zbawieniem na żołądka. Nazajutrz pojechaliśmy do Sevilli. Ruch w tym mieście w połączeniu z wysoką temperaturą był mordęgą. Nawet motocyklem nie dało się przecisnąć bokiem i trzeba było jechać w żółwim tempie. Sevilla sama w sobie jest przepięknym, fascynującym miastem. Jestem przekonany, że nawet tydzień samego spacerowania po tym mieście nie wystarczyłby, aby zobaczyć to co warto.


Wyrwaliśmy się wreszcie spod uroku miasta i można było wreszcie odetchnąć, nadal gorącym powietrzem, lecz już owiewającym ciało podczas jazdy. Kolejną atrakcją, której nie mogliśmy sobie odmówić była, a raczej jest to Ronda. Niewielkie miasteczko słynące z tego, że jest położone nad przepaścią. Obie części miasta łączy akwedukt pamietający jeszcze czasy imperium rzymskiego. Muszę przyznać, że faktycznie robi niesamowite wrażenie, a widok zapiera dech w piersi.

Problem w tym miejscu jest taki, że turyści się praktycznie zadeptują, gdyż każdy chce to zobaczyć. Nie ma gdzie zaparkować pojazdów. Obeszliśmy ten problem zatrzymując się na kilka minut pod apteką, pod pretekstem zakupu medykamentów. Nim odjechaliśmy i tak spotkała nas kontrola policji. Pytania, gdzie, po co i na co. W Hiszpanii niebieskie ludziki maja taką możliwość, z której skrzętnie korzystają i sprawdzają, ktoś ty. Skąd i dokąd jedziesz. Po co przyjechałeś. Gdzie nocujesz itd. Słabo mówili po angielsku, ale na szczęście apka w telefonie z potwierdzeniem rezerwacji pozwoliła załatwić temat polubownie i chwilę później znów byliśmy w drodze.

Dotarliśmy do Marbelli, gdzie zjedliśmy fantastyczny obiad w restauracji umiejscowionej na samej plaży. Na noc zlądowaliśmy w Malaga, gdzie czekał na nas pozostawiony kilkanaście dni wcześniej samochód z lawetą. Z żalem zapakowaliśmy maszyny na busa, którym Waldi wraz z Jurasem po szybkim prysznicu wyruszyli w drogę powrotną do Polski. Ja w towarzystwie Michała pozostaliśmy w mieście na noc, gdyż wylatywaliśmy dopiero nazajutrz samolotem. Wieczorną porę wykorzystaliśmy na spacery po mieście, plaży nocną porą oraz zajrzenie do jednego, czy trzech barów.

Wyspaliśmy się i po śniadaniu wyruszyliśmy spacerkiem w stronę lotniska. Nie omieszkaliśmy skorzystać z uroków plaży, przy której jeszcze spożyliśmy ostatni posiłek. Tak nam się podobał spacer, że mało brakowało, abyśmy się spóźnili na lotnisko przed odlotem. Gdy zdaliśmy sobie sprawę z upływu czasu, na szybko było zamawianie ubera i nerwowa jada na lotnisko. Nudno by było, gdyby poszło gładko. My coraz bardziej nerwowi, a przynajmniej ja, bo Michał leciał późniejszym samolotem, bo kierowca pomylił drogi i podjechał pod nie to wejście. Musiał zawracać i jechać na około, a to dodatkowy czas, który winienem już spędzić na odprawie. Finalnie udało nam się zdążyć.

Po odprawie był jeszcze czas na małe zakupy w sklepie bezcłowym, chociaż opowieści, że się opłaca to mit. No chyba, że ktoś ma jakieś swoje ulubione perfumy, który są kosmicznie drogie. W takim sklepie będę tylko koszmarnie drogie, ale zawsze nieco tańsze.

Powrót do domu, to już nic ciekawego, bo cóż może się równać z jeżdżeniem motocyklem po Afryce? Dla mnie to nie był jeszcze koniec przygód, co by nie mówić trudności. Mój samolot wylądował kilka minut przed północą w Warszawie. Najbliższa możliwość transportu do domu, to był pociąg, ale dopiero o trzeciej nad ranem, aby dotrzeć do rodzinnego miasta przed ósmą. Fantastyczna wizja. Przyznacie. Na szczęście w sukurs przybył mój brat, który pomimo marudzenia wsadził zadek w samochód i po mnie przyjechał. Zaoszczędził mi wiele godzin siedzenia w zimnicy na dworcu kolejowym po nocy, a potem tłuczenia się kolejnych wiele godzin pociągiem do domu.

Podsumowując w dwóch zdaniach, uważam ten wypad za bardzo udany. Pomimo kilku małych problemów technicznych nie odnotowano strat w ludziach, ani sprzęcie. Przejechaliśmy oraz poznaliśmy znów kawałek świata. Była okazja poznać nową kulturę oraz nieznane to tej pory smaki. Jak za każdym razem, wraz z powrotem do domu rośnie apetyt na kolejne wyprawy, które przyznam się Wam w sekrecie już planuję.

Dziękuję, że przeczytaliście moją relację z tej podróży. Mam nadzieję, że się podobała i tak samo jak ja niecierpliwie czekacie na kolejną. Tymczasem zapraszam do galerii, gdzie są zdjęcia z tej oraz wcześniejszych moich wędrówek.

Zachęcam również do sięgnięcia do moich książek w celu odbycia własnej podróży z poziomu ulubionego fotela. Będzie to wędrówka zarówno do ciekawych miejsc, jak również gwarantująca ciekawe i niezapomniane przygody.

Tymczasem Moi Drodzy!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top