Grzybobranie

Oceniony 5.00 na 5 na podstawie 1 oceny klienta
(1 opinia klienta)

0,00 

Kategoria:

Daleko mi do hipochondryka oraz stosowania
podobnych praktyk, lecz przy tak silnym
i obezwładniającym bólu, który nie pozwala
funkcjonować człowiekowi siada i psycha. To tylko
kwestia czasu, gdy zaczną mu przychodzić najróżniejsze
dziwaczne pomysły, co byłby gotów poświęcić, by
cierpienie wreszcie się skończyło.

Dostępne w PDF

1 opinia dla Grzybobranie

  1. Oceniono 5 na 5

    Magdalena (zweryfikowany)

    „Grzybobranie” – czyli jak niebezpieczne może być hobby po czterdziestce…😂

    Niektórym wystarczy wycieczka do lasu, żeby odnaleźć spokój. Bohater „Grzybobrania” znalazł… traumę, pająki i coś, co spokojnie mogłoby startować w konkursie „Najbardziej obrzydliwy sposób na utratę oka”.
    Zakrzewski wziął niewinną, polską tradycję i postanowił ją rozszarpać, oblać jadem, doprawić szaleństwem i podać w formie halucynogennego bigosu. Smacznego.

    Opowiadanie zaczyna się sielankowo – pogadanka o jesieni, narzekanie na pogodę, trochę filozofii z poziomu kuchennego stołu. Już po kilku akapitach można pomyśleć, że to felieton o pogodzie albo poradnik „Jak nie marudzić po czterdziestce”. I wtedy bam! – bohater wpycha głowę w pajęczynę i od tego momentu wszystko leci z górki. A właściwie z oka.

    Nie da się ukryć, że autor ma talent do opisywania bólu – tak sugestywnie, że człowiek zaczyna odruchowo trzeć sobie twarz, zastanawiając się, czy to przypadkiem nie pajęcza noga, a z łazienki już słychać delikatne szuranie, jakby coś tam się ruszało.
    Dalej jest już tylko lepiej: jest szpital, alkohol, krzyki, wymioty i klasyczne polskie rozwiązanie każdego problemu – „zrób se drinka i nie dramatyzuj”. Sugieruje rozwiązania jakie wprowadza autor we własnym życiu ? W tle czai się horror rodem z mikroskopu – pająki, które mają więcej inicjatywy niż większość polityków z Pislandu.

    Zakrzewski pisze jak człowiek, który widział za dużo – i jeszcze zdecydował się to opisać. Całość ma w sobie ten cudownie perwersyjny wdzięk horrorów klasy B, tylko że tu nie ma krwiożerczych klaunów, zombie ani demonów. Są polskie lasy. A jak wiadomo, to wystarczy.

    Finał? Powiedzmy, że od tej pory nawet najbardziej zatwardziały grzybiarz będzie się trzy razy zastanawiał, zanim weźmie do ręki nożyk i powie: „Ooo, patrz, borowik!”.

    🕷️ W skrócie:
    „Grzybobranie” to opowieść o tym, że lepiej zostać w domu, niż kończyć z pająkami pod powieką.
    Groteska, obrzydzenie i ironia – czyli dokładnie to, czego potrzebuje polski horror.

    Ocena: 9/10 – za to, że od teraz patrzę z podejrzliwością nawet na pieczarki z Biedronki. 🍄

Dodaj opinię

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Scroll to Top